Kategorie:

Włoskie radości

Chociaż żal było nam opuszczać Loreto (swoją drogą tydzień w tym miejscu to nadal zbyt mało), po Eucharystii o 5:30 i sprawnym śniadaniu ruszyliśmy pełną parą w kierunku Manopello.

Pierwszy odcinek naszej 160-cio kilometrowej trasy upłynął jak marzenie – włoskie słońce nie dawało się jeszcze we znaki, a wypoczęte po dniu przerwy nogi podawały mocne tempo. Był czas na rozkoszowanie się pięknem wybrzeża i momenty refleksji. Niesamowita również była mnoga obecność tutejszych kolarzy, którzy niejednokrotnie „wieźli się” za naszą grupą, a co nieliczni z życzliwością dawali koło prowadzącym grup, ofiarując im w ten sposób moment wytchnienia. Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą – pierwsze 60km było czystą przyjemnością. Jednak standardowo nie obyło się bez kilku ekscesów – m. in. trzech naszych boscoteam’owiczów przegapiło moment wyjazdu grup z Loreto, co zaowocowało gonitwą i kluczeniem w labiryncie tutejszych dróg  przez około 20km.

Dzisiejszy etap obfitował również w „łapanie” czerwonych świateł przez grupę drugą i trzecią, a przez żar, który lał się z nieba i jakość tutejszych szos, które w swojej strukturze przypominają raczej ser szwajcarski niźli przyzwoitą nawierzchnię, dogonienie „jedynki” stanowiło dla wszystkich kolarzy nielada wyzwanie. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu również o fantazyjnym podejściu włoskich kierowców do uczestniczenia w ruchu, którzy przepisy interpretują dosyć dowolnie. Gdy dodamy do tego wszechogarniającą obecność dziur, jazda (zwłaszcza przez miasto) staje się walką o przetrwanie.

Pomimo tego, że etap był obfity w trudności, pokonując na ostatnich kilometrach podjazd (który ostatecznie został jednogłośnie zaliczony do kategorii przyjemnych), stanęliśmy przez obliczem Chrystusa w wizerunku Chusty z Manopello. Chociaż czasu w samym Sanktuarium nie było zbyt wiele, to myślę, że chwile spędzone twarzą w twarz wobec tak wielkiej tajemnicy były niezwykle przejmujące i przesycone modlitwą.

Dzień zakończyliśmy posiłkiem, kąpielą i wieczornym słówkiem w domu zakonnym  Sióstr Służebnic Przenajświętszej Krwi, zaś  nasi dzielni mężczyźni stanęli wobec poważnego wyzwania – aby udać się na nocleg, który dzisiaj podzielił nasz team na dwie grupy, mieli wątpliwą przyjemność pokonania podjazdu pod Sanktuarium w Manopello raz jeszcze.

Teraz, chociaż osobno, jednomyślnie udajemy się na odpoczynek, aby jutro z uśmiechem na ustach dotrzeć do kolejnego celu naszej rowerowej pielgrzymki, a mianowicie do miejsca najstarszego cudu eucharystycznego w Lanciano.

Z serdecznymi pozdrowieniami,
Tyrpa