Po czterech dniach przecinania austriackich szos pożegnaliśmy
Klagenfurt i ruszyliśmy na podbój Włoch. Dzisiejszego ranka pogoda
zaczęła w końcu sprzyjać, niebo było bezchmurne i zapowiadał się
słoneczny dzień. Poranna Msza święta, w czasie której modliliśmy się o Boże błogosławieństwo dla Adama w dniu jego 18-tych urodzin oraz o
potrzebne łaski na kolejny dzień naszego rajdu, odbyła się nieco
wcześnie ponieważ chcieliśmy wyruszyć jak najszybciej przed
wymagającym etapem.
Zachwycaliśmy się ostatnimi chwilami, w których mogliśmy podziwiać
jeszcze piękno Alp po stronie Austrii. Etap nie łatwy jednak bardzo
malowniczy. Skalne ściany, lasy, potoki i sznur asfaltu swoim pięknem
dodawały nam sił. Mimo zmęczenia dzielnie pokonywaliśmy kilometry
ponieważ marzyliśmy o wyczekiwanej Italii.
Po 110 kilometrach trochę płaskiej, trochę pagórkowatej drogi
zaczęliśmy wspinaczkę na przełęcz Passo Monte Croce Carnico. Na
początku trzymaliśmy się swoich grup, później jednak każdy jechał
swoim tempem. Wspięliśmy się 1200 m trasą liczącą około 15 km żeby
dotrzeć do granicy austryjacko-włoskiej.
Wszyscy bosko teamowicze szczęśliwie dojechali do celu. Po pamiątkowym
zdjęciu odmówiliśmy chyba najszczęśliwszą dziesiątkę różańca tego
dnia. Każdy dziękował Maryi, że dojechał do ojczyzny św. Jana Bosko.
Czekał nas jeszcze zjazd do Tolmezzo.
Przez kolejne 30 km czuliśmy się na rowerach jak motocykliści. Tą
ostatnią część dzisiejszego etapu pokonaliśmy bez większego wysiłku.
Asfalt ciągnął się w dół miedzy alpejskimi stokami. Nie obyło się
oczywiście bez klaksonów włoskich kierowców, które zdarzały się
częściej – na tym krótkim odcinku – niż wszystkie inne w Polsce, Czechach i
Austrii razem wziętych. U celu z radością powitali nas tutejsi salezjanie.
Dzisiejszy dzień mimo trudnego podjazdu, dzięki Bożej
opatrzności i opiece Maryi Wspomożycielki możemy uznać za udany.
Karol „Czasowiec”