Próżno było dziś rano oczekiwać promieni słońca, które budziły nas w poprzednie dni, by dodać energii na długie godziny jazdy. Zamiast nich, nad naszymi głowami ciążyły czarne chmury, które nie wskazywały, byśmy mieli dalej raczyć się kolarską, suchą aurą. Prognozy pogody sprawdziły się i przez cały etap musieliśmy pedałować w strugach deszczu. Wielkim pokrzepieniem była Eucharystia, jak i iście królewskie śniadanie w postaci szwedzkiego stołu, na którym niczego nie brakowało, a z którego – co ważniejsze – można było korzystać do woli i bez żadnego limitu. Cóż więcej może chcieć boscoteamowicz? Nasyceni duchowo i cieleśnie, wyruszyliśmy w dalszą drogę, mając gdzieś w sercach cichą nadzieję, że deszcz w pewnym momencie ustanie. Czymże jednak byłby rajd, gdybyśmy nie doświadczyli całkowitego przemoczenia i zmarznięcia? To trudy pielgrzymki, które warto ofiarować Bogu, by owoce duchowe z naszego wysiłku były jeszcze większe.
Choć pogoda zmuszała do wzmożonej czujności na drodze, mogliśmy podziwiać góry, wśród których (tuż obok nas) leniwie unosiła się mgła, nadając krajobrazowi mistyczny charakter. Nasz pielgrzymi szlak wił się przede wszystkim w dolinie, choć nie zabrakło kilkukilometrowego podjazdu oraz krętego zjazdu, który w tym deszczu przyprawił nas o drrrrreszcze… oczywiście z zimna. Temperatura daleka od upału (13 stopni) oraz dający się we znaki wiatr spowodowały, że na każdym z postojów przemarzaliśmy niemal do szpiku kości. Na szczęście kilka minut spędzonych z powrotem na rowerze wystarczały, aby się rozgrzać i zapomnieć o gęsiej skórce. Podczas jazdy nie zabrakło niestety przedziurawionych dętek, jednak drużynowy duch nie pozwalał, by poszkodowany został sam ze swym problemem. Na rajdzie bowiem potrzebujący zawsze znajdzie pomocną dłoń!
Po przejechaniu ponad 100 km dotarliśmy na nocleg nieopodal Knittelfeld, który zorganizował nasz przewodnik – niezawodny ks. Maciej. Sprawnie wkomponowaliśmy się w krajobraz sielskiej austriackiej wsi, gdzie już godzinę po przyjeździe, obok pasących się krów na zielonym pastwisku, błyszczały w słońcu (w końcu!) szprychy naszych świeżo umytych dwukołowych rumaków.
Dzień zakończyliśmy pyszną kolacją, tradycyjną kawą oraz modlitwami, podczas których dziękowaliśmy Bogu za każde doświadczenie i chwile, którymi nas obdarował. Mimo wielu trudności, nie opuścił nas dobry humor i pogoda ducha, gdyż wiemy dokąd i po co zmierzamy. Bowiem naszym celem nie jest tylko karmienie się Chrystusem, ale i głoszenie Go innym, podczas przemierzania kolejnych krajów w drodze z Lubina do Neapolu.
Ania
Pozdrawiam całą wspaniałą ekipę Bosco team ???? zapewniam o pamięci w modlitwie ????